Po godzinach - warto zobaczyć

Agnieszka Ciszewska: dzika Afryka

Nie będę ukrywać, że tak właśnie myślałam o Afryce, a wyjazd nie z biurem podróży wydawała mi się niebezpieczny.
Pewnego dnia podtrzymując moje uzależnienie od social mediów natknęłam się na post o kobietach masajskich i polubiłam go. Jedna chwila i widzę powiadomienie o wiadomości: Simon Sayareck Mollel chce wysłać ci wiadomość. Upss, odpisać nie odpisać? Dobra odpiszę najwyżej go zablokuję później. Nie zablokowałam, pisałam dalej. Opowiedział mi o tym, co robi, wysłał certyfikaty i różne dokumenty potwierdzające legalność swojej organizacji.
W tych opowieściach widziałam siebie i kiedy dostałam filmik nagrany przez masajskie kobiety, w którym to usłyszałam swoje imię, powiedziałam sobie: jadę, trudno najwyżej lwy mnie zjedzą i będą mówić w wiadomościach o mnie, przecież kiedyś chciałam wystąpić w tv.
Z duszą na ramieniu i uśmiechem na twarzy, tak dla niepoznaki pojechałam do Tanzanii, do Arushy do Simona i jego organizacji. Nie będę się żalić, że podróż trwała 24 godziny, jadąc autobusem, jak za Gierka. Kiedy dojechałam i zobaczyłam Go, kamień spadł mi z serca, jakiś taki spokój poczułam w całym ciele. Będzie dobrze Aga – powiedziałam sama do siebie. Jak powiedziałam tak było, każdy dzień był niespodzianką. Czasami miałam wrażenie, że Simon dostał wytyczne od Boga, czego potrzebuję do mojego rozwoju i odnalezienia sensu życia.
Safari i wspaniałe opowieści o naturze zwierząt, odwiedziny u jego rodziny, wspólne posiłki we wiosce, długie rozmowy o życiu i kulturze Masajów. Jego mądrość mnie urzekła, jego determinacja w osiąganiu zamierzonych celów odnośnie organizacji i pomocy kobietą budziła podziw. Nigdy, ale to nigdy nie doświadczyłabym Afryki, kultury Masajów z biurem podróży, w taki prawdziwy bez pośpiechu sposób. Nie miałabym czasu na siedzenie w nocy we wiosce, patrząc na gwiazdy i jedząc kukurydzę z myślą w głowie, jakie życie może być proste. Nie mogłabym spędzić czasu z dzieciakami.
Nie byłoby czasu, żeby cały dzień spędzić na jedzeniu kozy, piciu mikstur masajskich, śmianiu się.
Wszystko to zawdzięczam temu, że odpisałam na wiadomość Simona, wyciągnęłam kasę ze skarpety i mimo lęku i strachu pojechałam do dzikiej Afryki, ale ta dzikość to instynkt, to współgranie z naturą, to korzenie pierwotnego świata, które nadal wydają na świat mocne drzewa, połączone z szacunkiem do ważnych wartości, o jakich ludzkość czasami zapomina. Dzięki temu wszystkiemu narodziła się myśl i wyszły słowa z moich ust:
– Simon musisz, wręcz to jest konieczne, pokazywać ludziom ten świat, tę część afrykańskiej kultury, ludzie potrzebują tego doświadczyć, potrzebują twoich opowieści, potrzebują doświadczyć tej prostoty życia. Trzeba zacząć ich tu zapraszać.
Życie tutaj nabiera innego wymiaru, innego sensu, zaczyna płynąć zgodnie ze swoim nurtem. Tak więc narodził się pomysł organizowania wyjazdów do Afryki i serca masajskiej kultury. No cóż, kto odważny ten leci ze mną do miejsca, gdzie życie się zaczyna.